wtorek, 22 kwietnia 2014

Profanacje, patologia i akty zgonu czyli Witamy w rodzinie!

   Zimne światło księżyca oświetlało marmurowe posągi wystające tuż nad spękaną ziemią cmentarza. Wynaturzone w dziwnych pozach, gestach i mimikach pustych obliczy pochylały się nad płytami grobów, pokrążone we własnych przemyśleniach i problemach.
Jeden z nich o najohydniejszym i najbardziej przerażającym obliczu, siedział tuż nad rozgrzebaną ziemią. Szare, spękane ze starości skrzydła nastroszone i uniesione nad nami, zakrywał mętne światło księżyca górującego w pełni nad naszymi głowami.  W dłoni wysoko ponad nami w geście zamachu, trzymał kose celując wprost w moją krtań.
- Świrujesz, Lu świrujesz…- szepnąłem pokrzepiające słowa, karcą cię. Szybko przerzucałem ziemie z dołu na kupkę, a podświadomość kuła mnie boleśnie, wykrzykując do trzewi kodeks karny za profanacje grobu.
- Nie gadamy tylko kopiemy!- zawołał wesoło Gabriel, przypalając kolejnego papierosa. W pełni szczęścia dziecka z Downem, siedział rozłożony na nagrobku naprzeciwko, bezczelnie przyglądając się jak pracuje, nie racząc ruszyć nawet palcem.
- Kawusie, różowe papucie, i może jak rasowy kundel przyniosę ci w zębach gazetkę ?!- warknąłem ocierając rękawem strużki potu spływającego z czoła. –Dobra. Masz jakieś dziwne fetysze, przyprowadziłeś mnie na cmentarz, dałeś łopatę, ale do kolekcji kapsli, dlaczego mam rozkopywać czyjś grób!?- rozhisteryzowałem się lekko.
 Gabryś zachichotam wdzięcznie, kończąc karmić raka.- Zadowoli mnie herbatka, ale przyznam chętnie bym cię zobaczył w obróżce! Hau!
Pobladłem jeszcze bardziej, mierząc białowłosego wzrokiem dziecka, któremu miły pan pokazał coś innego w piwnicy, niż kociaki. – Jesteś ohydny.
- Nie patrz tak na mnie! Żartowałem!-białe borzyście emerytek wreszcie ruszyło siedzenie i podeszło do dziury, w której tkwiłem i białym nienaturalnym światłem, pochodzącym z latarki zamontowanej w telefonie, zaatakował moje oczy.
- ŁAA! Moje siatkówki! – machnąłem chaotycznie gałęzią, chcąc odgonić jakieś nieistniejące natrętne robactwo. Potraktowałem białowłosego miną mordercy małych niewinnych zwierzątek - No dzięks! Nie dało się pół godziny temu!- zirytowałem się z nieca, ale powróciłem do arcyciekawego kopania łopatką w ziemi.- A mogłem spokojnie śnić snem dobrego dziecka w moim łóżeczku.
- Pośpisz sobie w dzień. Noc jest zbyt piękna by móc ją tak bezczelnie przesypiać.
- Oczywiścieee.. Lubię pełnię księżyca, to takie romantyczne, wpieprzać kolorowe dary przyrody i obserwować wpieprzające mnie komary!- Mruu. Rozpłacz się jeszcze Lu, może wzbudzisz politowanie.
Nagle stal narzędzia przesunęła się po czymś, wydając głuchy dźwięk.
- Bingo!- uradował się Gabriel i z impetem rannej gazeli wpakował się do dziury i nim zdążyłem cokolwiek nabnąknąc, brutalnie wyrwał mi z dłoni łopatę. Już po chwili to, czego się obawiałem najbardziej ziściło się. Z dołu białowłosy wyciągnął dębową trumnę. Trumnę wielkości przeciętnego dorosłego.
- J-ja wiedziałem, ze nie jesteś do końca normalny, ale żeby być nekrofilem?! – mózg nasiąknął mi… jadem kiełbasianym. Miałem niepochamowaną ochotę zaprezentowania mojej kondycji i sprintem wybyć jak najdalej z tego miejsca. Powstrzymało mnie tylko fakt, że nogi miałem z gówna.  
- Gustuje raczej w niewiastach.- Gabriel uśmiechnął się łobuzersko i posłał mi porozumiewawcze oczko. Chwycił za mosiężne klamki, umiejscowione na bokach pudła. Z lekkim ociąganiem uczyniłem to samo. Drewno złowieszczo zakrzypiało, a to "coś" w środku, wyczuwalnie zmieniło swoją pozycje. Zimny pot spłynął za kołnierzyk, oczy zapewnię rozszerzyły do wielkości pięciozłotówki. Niebezpiecznie zachwiałem się w posadach.
- Idiota! Tylko mi tego nie upuść!- warknął białowłosy klepiąc kłami.
 Ruszyliśmy z galopa przez spowite mgłą alejki cmentarzyska, oczywiście na tyle szybko ile pozwalało nam to drewno, umiejscowione na naszych ramionach. Wszechogarniające lodowate zimno brutalnie popędzało nas do jak najszybszego powrotu do samochodu.
- A teraz co z tym zrobimy?- zadałem pytanie, gdy zatrzymaliśmy się przed oczojebnym czerwonym jeepem, który jakimś cudem Gabryś ukrył tak, że nie zwracał na siebie uwagę.
- Trza to będzie, gdzieś upchnąć.- burknął pod nosem, otwierając bagażnik i wsuwając trumnę do środka, a następnie z łomotem godnym wybuchu bomby atomowej zamknął drzwi.- Pakuj swe jestestwo do samochodu. Spadamy z tego parku sztywnych.
 Już po chwili czerwony jeep, sunął po drodze do domu. Oglądałem ciemny bur, przyciśniętym nosem do szyby, a w tle z radia zawodziły jakieś arie pogrzebowe czy inne pop gwiazdki. Nawet obraz zaczął lekko zamazywać się, a Dziadziunio napychał mi żwiru z kuwety pod powieki, gdy nagle coś jebło.
 Podskoczyłem gwałtownie, pytająco spoglądając na Gabriela:- Silnik?
 Zastanowił się przed chwilę i w końcu padłą krótka odpowiedź:- Nie.
- Nie?
 I znowu coś walnęło. Pusty dźwięk odbił się echem po samochodzie. A dochodził on... z tyłu.
 Jakaś gula utknęła mi na przełyku i za Chiny nie chciała zejść.
- Źle obliczyłem.- burknął smętnie, puszczając kierunkowskaz i zjeżdżając na jakąś boczną drużkę prowadzącą w głąb lasu.
- Co źle obliczyłeś!?- dla odmiany mówiłem coraz piskliwiej. Białowłosy całkowicie zlał mój mentalny zgon. Wyskoczył z samochodu i swoim charakterystycznym szybkim sprężystym krokiem arystokracji, podszedł do bagażnika. Machnął do mnie ręką, jak na służbę bym podszedł.
Nagle coś znowu jebło.
 Automatycznie jak spłoszony źrebak pogalopowałem do białowłosego, chowając się za nim. Oki, doki, niech go wpierw to zeżre, a ty zdążysz się uratować. Lu, ty geniuszu!
 Gabriel z rozmachem otworzył klapę bagażnika i znów rozległo się dudnienie. Teraz było wiadomo skad pochodziło.
- NO CHYBA KURNA NIE!- wykrzyczałem chaotycznie uskuteczniając eskejpa, jednak stalowy uścisk białowłosego uniemożliwił mi to. Złapał mnie z wsiaż i przyciągnął do siebie.
- No kurna, tak.- wysyczał jadowicie muskając moje ucho oddechem śmierci, które na złość pachniało żelkami Haribo. Złapał za łom leżący w kącie bagażnika i z całej siły walną w zawiasy trumny.
 Zapadła niezręczna cisza od czasu do czasu mącona przez wiatr muskający konary drzew. I po chwili z wnętrza wyłoniła się smukła dłoń, delikatnie obejmując drewno wieka, a następnie coś gwałtownie z impetem diabełka z pudełka, wyskoczyło z trumny.
- O KURWA!- to czymś okazał się chłopak, który jebnął się o dach w łeb.
 Żołądek zacisnął się w supełek, automatycznie złapałem Gabrysia na ramie i przyglądałem się zajściu.
 Brązowowłosy rozmasowywał głowę w miejscu uderzenia i po chwili uniósł głowę kierując na nas swoje szkarłatne złowrogie spojrzenie. Przydługie włosy smętnie opadały na bladą twarz.
- W- wampir?- szepnąłem do ucha. Gabriel pokiwał głową.
- Jak miło, że się obudziłeś!- zaprezentował rozpiętość skrzydeł w chęci utulenia go w jakimś misiaczku, szczerząc się przy tym jak pedofil na widok stada pięciolatków.
 Chłopak pobłądził wzrokiem zbitego psa, po naszych osobach, aż szpachla przerażenia wesoło jebła go w podświadomość odnajmując mu, ze znalazł się w trumnie, zapakowanej na dodatek do samochodu jakiegoś białego dewianta, który ponad wszystko kocha zwierzątka, ptaszki, a najbardziej takich słodkich chłopców jak on.
 Ryknął jak dziewica w obronie swej cnoty i z galery wyjebał się z bagażnika, i aparycją gąsienicy zaczął uskuteczniać eskejp w pobliskie krzaki. Co oczywiście przeszkodziło mu...
- Spokojnie, spokojnie.- Gabryś z impetem grubej baletnicy, zagrodził mu drogę prowadzącą w stronę matki natury i wolności u jej piersi. Czy coś w tym stylu.- Rozumiem, że fakt, że obudziłeś się w trumnie. I w bagażniku samochodu. Jest dla ciebie trochę niewygodna.- zaczął trochę niezgrabnie.- Jestem także przekonany, że informacje, którą jestem zmuszony ci powiedzieć, wolałbyś poznać z jakiegoś lepszego i wiarygodnego źródła. Nie! Nie patrz się tak na mnie! Ja tylko... Tak. Dobrze. Jesteś martwy i...
- Coś ćpał!?- dezorient chłopaka był tak słodki i do opowiadania funfelom przy kawusi, że nie powstrzymałem się od wyrażenia swojej opinii i uratowania młodego wampira z tej otchłani niepewności.
- Pedofil ten, ma na myśli, że kopnęło ci się w kalendarz, a my jako pobożni apostołowie Złej Nowiny, odkopaliśmy cię z odmętów śmierci i wiecznego leżakowania jak domowe wino wraz z robaczkami w glebie.- odpowiedziałem usłużnie.
 Chłopka zamarł, łapiąc powietrze jak karpik wyciągnięty z wody, wprost na Wigilijny stół.- C-co..?- łypnął inteligentnie, podnosząc swoją osobę z ziemi.- Chyba wam się pomyliła parafia. Jak mogę być martwy, jak tu stoję i z wami gadam?- rypnął chorobliwym i nerwowym rechotem.- Że niby zombiak?
- Tak na szczęście nie zostałeś pokarany.- odpowiedział ze stoickim spokojem Gabriel, jakby było to na normie dziennej.- Jesteś wampirem!
 Na to ostatnie chłopak wybuchnął opętańczym, chorobliwym śmiechem i ruszył z kopyta przed siebie w geście ucieczki. Jednak mój instynkt był za sprytny i w samą porę wyskoczyłem przed niego tak, że potknął się o własne nogi i upadł na mnie.
- Lucjusz, trzymaj go.- dobiegło mnie ciche warknięcie. Zbliżał się do nas Gabryś, a w dłoni podrzucał… łom.- Spokojnie, to nie za boli. Za bardzo.


 Siedzieliśmy we czwórkę w salonie popijając herbatę. Gabriel zabrał nas do naszego domu, mimo zniesmaczeń właścicielki „- Ja wam tego nie pomogę zakopać!” i innych interaktyw, których nie powtórzę, bo się jeszcze opieka rodzinna zaciekawi.
- Może mówić, co chcesz. Wierzyć, albo nie. Jednak akta zgonu mówią same za siebie.- a chłopaki nadal prowadzili wojenną wojnę. Białowłosy podsunął mu pod nos, teczkę zapewnię z wcześniej wspomnianymi dokumentami.
- Gówno mnie te całe akta!- warknął z furią odtrącając teczkę, która rykoszetem odbiła się od biurka i jebła mnie w twarz. Z wrażenia zachłysnąłem się własnym językiem i zachwiałem niebezpiecznie na stołku. Przeleciałem wzrokiem po reszcie, sprawdzając czy ktoś byłby świadkiem mojego wielkiego upadku. Na szczęście chłopaki byli na skraju rzucenia się do gardeł, a Nisa klęła, na czym to świat stoi, więc moja duma nie ucierpiała.
 Spojrzałem na niechlubny stos papierków, które nie zaznały miłości ze strony brązowowłosego, które teraz leżały pod stołem. Podniosłem je i ściągnąłem gumkę zabezpieczającą. Od razu moje oczy zostały zgwałcone przez zdjęcia, które wysypały się na moje kolana. Zdjęcia z oględzin zwłok chłopaka.
 Tfu.. tfu.. cofnęło mi się z wrażenia, a te nieudane „sweetfocie” wróciły do teczki. W zamian zaciekawiłem się pewną kartką;
„Flamer Nicholas. Stan cywilny: wolny. Zawód: student, pracownik w barze. Wiek: 18 […] Data zgonu: dwudziestego czwartego grudnia/ 24. 12/ […] Godzina zgonu: dwudziesta czwarta/ 24.00/[…] Miejsce znalezienia zwłok: […] rzeka przy północnym wjeździe do miasta […]”
 I papierek napisany koślawym pismem jakiegoś patologa:
 „Zgon nastąpił […] w wyniku zalania dróg oddechowych wodą […] Stwierdzona hipotermia…”
 Nawet nie zdążyłem jakoś zareagować na to co przeczytam, gdyż owa teczka została mi brutalnie wyrwana przez Nicholasa. Idioto nie chciałeś jej wcześniej to mi jej teraz nie zabieraj!
- Te akta mogą być sfałszowane!- fuknął wymachując nimi przed nosem Gabriela, który był już w stanie lekkiego wkurwa.- Jesteście porąbani. Kurna jakaś sekta czy co?! To się leczy!
- Mnie w to nie mieszaj.- mruknęła Nisa, popijając herbatkę.
- Nie chcesz zrozumieć po dobroci. Dobrze. Załatwimy to inaczej.- Gabriel poderwał się gwałtownie z krzesła i ruszył w stronę chłopaka. Wbrew przekonaniu wszystkim nie przywalił mu w ryj, tylko minął go i ruszył do przedpokoju. Wrócił po chwili niosąc szklany flakonik z nieznaną zawartością. Bez słowa, odkręcił go i chlusnął całą zawartością na nogi Nicholasa.
 Wtedy zadziało się wiele dziwny rzeczy.
 Chłopaczyna nawet nie zdążył go przekląć, co robi, gdyż wydał z siebie okropny pisk i upadł na podłogę. Wił się i dławił własnym językiem, ledwo powstrzymując szloch. Podniósł nogawki, odkrywając okropne ślady po poparzeniach, z których sączyła się szkarłatna ciecz.
- Coś ty mu zrobił?!- z wrażenia nawet podniosła się Nisa, która przez całe spotkanie miała nas w poważaniu.- Dopiero tu posprzątałam! Będziesz to zlizywać językiem!- warknęła. Oho. Nici z Matki Teresy, po prostu martwi się o swoje panele.
- C- co?- wyjąkał brązowowłosy spoglądając pytająco na Gabriela, który wielce zadowolony stał nad nim i z uśmiechem spoglądał na jego cierpienie.
- Woda.- odpowiedział nadal uśmiechając się.- Święcona, dokładnie. Teraz mi wierzysz? Zwykły śmiertelnik by tak nie zareagował. Dla nas woda ta jest niczym kwas dla ciepłych. A nawet gorszy.- chłopak mu nie odpowiedział. Przyglądał się tylko swoim nogom, które zaprzestały krwawić, a białe bąble zaczęły powoli znikać.- Wampiry potrafią się szybko regenerować.
- Gabriel nie musiałeś od razu na niego z wodą święconą.- wtrąciłem swoje trzy grosze.
- Chciałem zademonstrować jak działają na nas srebrne krzyże, ale wszystkie zostawiłem w domu.- i znowu ten uśmiech.
Chuj. Niemiły debil. Idiota. Skurwiel…
Przemknęło mi przed umysł. Na szczęście tylko tam.
 Westchnąłem ciężko, podnosząc zad z miejsca.- Nie toleruje przemocy w rodzinie, więc spadam na krwistego schaboszczaka na mieście.
- Lucjusz, czekaj!- zawołał.- Dobry pomysł! Pokażemy młodemu, do czego służą zęby.
 Dlaczego mam wrażenie, ze to zły pomysł.
     

~Lucjusz

wtorek, 25 marca 2014

~Smyru po buźce

- Gabryś, mogę się wtrącić w twój monolog? - mruknęłam pod nosem, nie podnosząc twarzy z blatu małego, drewnianego stolika. Blond włosy wampir zmrużył oczy, przenosząc na mnie swój wzrok i krzyżując ręce na klatce.
- Słucham więc...
- Ale mogę być szczera, prawda?
- Wal śmiało, nic mnie już nie zdziwi...
Z trudem podniosłam się do pozycji siedzącej mimo bólu, który rozchodził się po każdym najmniejszym kawałeczku mojego ciała. Usiadłam po turecku na fotelu i wyprostowałam plecy, biorąc głęboki wdech:
- Czy mógłbyś łaskawie zamknąć mordę, bo od twojego ględzenia pęka mi łeb, a sam nie pomagasz! - wydarłam się, kierując w stronę Gabriela mordercze spojrzenie. Wampir wytrzeszczył oczy, przez chwilę stojąc w niemym osłupieniu i wlepiając we mnie swe ślepia. Westchnęłam ciężko i machnęłam ręką, ignorując go równie tak samo, jak ignorowałam Lu od momentu, gdy znaleźliśmy się w mieszkaniu. Gdybym była w lepszym humorze, a po mordzie, jak to Lu zgrabnie określił: "nie spływałaby mi krwawa Niagara", to zapewne bardziej przejęłabym się tym, co teraz czuje okaleczony moimi słowami Gabryś. Jak na razie od równych trzydziestu minut wykładał swój wykład na temat tego, jakimi to my jesteśmy debilami i nie uważamy na nic. Za to mnie określił mianem bezdusznego pchlarza i kazał się wypchać, a Lu nazwał bezmózgowcem i kazał się zamknąć z powrotem w trumnie.
- Ale to nie moja wina, że oni nam wleźli pod glany! - tłumaczył się czarnowłosy, albo chociaż próbował.
- Mogliście zginąć! - warknął Gabriel, któremu znów puściły hamulce. Po chwili jednak zreflektował się o braku swej inteligencji i dodał szybko: - Ty bezmózgowcu mogłeś jedynie znów zaliczyć zgon, przez co i tak byś żył i zatruwał życie innym! Ten pchlarz by zginął! Chociaż może aż tak bym nie płakał...
- Słyszałam... - burknęłam, udając obrażoną. - Nie wyżywaj się już tak. W końcu coś takiego kiedyś musiało się stać, prawda?
- Gdybyście mieli plan, nic by się nie stało.
- Więc następnym razem chodź z nami - powiedziałam, a na moją twarz wpłynął jadowity uśmieszek. Dobrze wiedziałam, jak złotowłosy przyjmie propozycję spędzenia z nami czasu. Nawet, jeśli miałoby to być poszukiwanie mordercy, bądź morderców Lucjusza.
- Nie ważne - wykręcił się z odpowiedzi, szybko zmieniając temat: - Ogarnijcie się trochę, bo wyglądacie jak "idź stąd i nie wracaj".
- Jasne, a ty się lepiej zajmij Lu bo przecież ta sierota nie umie nawet bandaża użyć... - prychnęłam pod nosem, wstając z fotela.
- Ej, no! - oburzył się czarnowłosy. - Przecież nie musisz mnie aż tak często owijać w bandaże!
- Uwierz mi - muszę... I to za często - dodałam, znikając za drzwiami łazienki i barykadując się tam na co najmniej godzinę.
        Po jakimś dłuższym, nieokreślonym przeze mnie czasie, wypełzłam z łazienki. Ubrana już w czyste ubranka, odświeżona i bez śladu najmniejszego zadrapania i krwi. Ulubiona rzecz w byciu wilkiem - szybkie, naturalne leczenie ran. Bez zażywania zbędnych specyfików, czy bandaży, wacików i innych pierdół medycyny nowoczesnej. Się zraniło, to się samo wyleczy. Nie to co Lu, na którego można było nałożył pierdyliard bandaży, a on i tak krwawił.
- Myślałam, że wampiry są bardziej odporniejsze - odezwałam się tuż na wejściu, lustrując wzrokiem postać czarnowłosego, oraz Gabriela użerającego się z nim.
- Są i masz rację - odparł mi Gabryś, nie przerywając obklejania białym gównem Lucjusza. Mimo, że był maksymalnie skupiony na wykonywanej czynności, nie było dla niego trudnością sklejenie logicznego zdania i przekazania go mi.
- Więc czemu on nadal krwawi? - uniosłam lekko brew, siadając w fotelu i zginając jedną nogę.
- Bo to ciot... - przyciął sobie szybko język, szukając lepszego wytłumaczenia. - Bo jest początkującym wampirem - dodał szybko.
Kiwnęłam tylko głową, wzruszając ramionami i unosząc ręce w geście poddania. Lu wyglądał jak jakieś obrażone dziecko, któremu ktoś zabrał cukielecka, on się o tego cukielecka pobił i dostał kuku po główce. Tylko teraz takie "hm". Dlaczego akurat on musiał mi się trafić w swoim pierwszym pierdyliardzie latach wampiryzmu? Nie mógł na przykład wtedy, gdy był już ogarnięty i nie potykał się o własne nogi? Chociaż nie, stop - on zawsze będzie się potykał o własne nogi...
- Gotowe - rzekł Gabriel, uśmiechając się lekko i chowając resztę pociętych bandaży do apteczki. - Teraz tylko się nie ruszaj przez kolejną godzinę, bo znowu ci się rany pootwierają...
- Jasne... Uwaga, reaktywacja Lucjusza mumii! - warknął pod nosem.
- Chyba Lucjusza z Narnii... Stoczyłeś jakąś krwawą bitwę? Może Biała Czarownica zaprosiła na herbatkę? - palnęłam sarkastycznie, uśmiechając się pod nosem. Czarnowłosy spojrzał się na mnie kpiąco i prychnął pod nosem, przewracając oczami. Ja również uczyniłam podobny gest, odwracając głowę w drugą stronę.
- Dzieci bez kłótni - wtrącił się białowłosy, krzyżując ręce na klatce. - Jeśli będziemy tak siedzieć i się kłócić, to do niczego nie dojdziemy.
- Racja, zakopmy Lu! - zawołałam entuzjastycznie, szczerząc się jak pedofil. - Mogę kopać!
- Nisa się ślini jak kundel... - mruknął ironicznie Lu.
- A chcesz w ryj! - podstawiłam mu pod nos zaciśniętą pięść, powarkując pod nosem. Po chwili jednak czarnowłosy zerwał się gwałtownie z fotela, zrzucając z siebie bandaże i zrobił krok w moją stronę. W porę ponownie zainterweniował Gabryś, rozdzielając nas przed kolejną niebezpieczną czołówką.
- Okej, ja mam inny plan - powiedział, odpychając mnie od Lu i odwrotnie.
- Więc słuchamy - skrzyżowałam ręce na piersi, przyglądając mu się z zaciekawieniem.
- Skoro tak was energia rozpiera, to czemu nie pójdziecie pohasać gdzieś?
- Głuchy, czy głupi? Właśnie moja watah wyjebała nas z lasu pod pretekstem, że nie chcę już z nami się funflować... - prychnęłam pod nosem, odrzucając ze wściekłością grzywkę lecącą mi do oczu na bok.
- A kto powiedział, że mamy iść akurat do tego lasu? - mówiąc to, Gabryś uśmiechnął się tajemniczo. Oboje z Lu spojrzeliśmy się na niego niezrozumiale, marszcząc brwi.
- Spakujcie się i czekajcie o dziewiętnastej przed domem - zakomunikował, przemierzając korytarz i kierując się w stronę drzwi.
- Ale czekaj... Chcesz nas wywieźć, zabić, a potem zrobić sekcje zwłok, wydłubać narządy i sprzedać na czarnym rynku? - wygestykulowałam wszystko, na koniec obdarzając Gabriela przerażonym spojrzeniem. Jasnowłosy zaśmiał się pod nosem, kręcąc głową.
- O dziewiętnastej. Nie spóźnijcie się - dodał na sam koniec, po czym definitywnie opuścił dom. Zmrużyłam lekko oczy, przykładając wymownie kciuk do brody. Zastanawiałam się, co też ten zboczony wampir mógł kombinować, jednak nic sensownego nie wpadało mi do głowy. Po minie Lucjusza również jednoznacznie mogłam stwierdzić, że sam nie miał bladego pojęcia, co kombinuje Gabriel. Jedynym wyjściem, było czekać. Tylko teraz nie wiadomo na co...
        Równo o wyznaczonej przez Gabrysia godzinie, razem z Lu wyszliśmy przed dom. Chłopak dzierżył na plecach dość spory plecak, w którym zapakował chyba cały swój dobytek ostatnich lat życia... Przepraszam - ostatnich miesięcy życia. Ja jakoś nie przejmowałam się sprawą tego, co wezmę ze sobą tam, gdzie zabierze nas Gabriel. Jestem wilkiem, mi nie są potrzebne rzeczy ludzi. Używam ich jedynie sporadycznie, gdy muszę.
        Po paru minutach przed domem zaparkował ciemno czerwony Jeep. Uniosłam ku górze jedną brew, spoglądając się ze zdziwieniem, jak z samochodu wychodzi nie kto inny jak Gabryś we własnej osoby. Ubrany luźno, w ciemne spodnie, oraz tego samego koloru koszulę. Uśmiechnął się do nas, wskazując gestem ręki, abyśmy podeszli.
- Wiedziałam, że chcesz nas wywieźć - stwierdziłam od razu na przywitaniu, lustrując krytycznym wzrokiem pojazd.
- Mi też ciebie milo widzieć z powrotem, Nisa - powiedział niezrażony wampir, pakując plecak Lu do bagażnika. - A ty nie masz bagażu, futrzaku?
- Nie - odparłam. - Przecież nawet jakbyś nas zabił, to po co by ci były moje rzeczy? - wzruszyłam ramionami, pakując się na siedzenie z tyłu. Czarnowłosy zajął miejsce z przodu, pod pretekstem, że na przodzie aż tak nie miota. Zgodziłam się z tym bez bicia, ponieważ sama chciałam się trochę zdrzemnąć, a wiedziałam, że koło Gabriela będzie to raczej nie możliwe.
        Ruszyliśmy z miejsca pół godziny po wyznaczonym czasie. Świat okrywało cienkie płótno utkane z cienia, który panoszył się teraz tam, gdzie swój nikły blask latarni rozsiewało światło. Niebo powoli szarzało i ciemniało, ukazując na sobie pierwsze gwiazdy, które migotały ślicznie, umilając drogę. Nie było widać żadnych chmur, toteż księżyc mógł świecić jeszcze mocniej niż zwykle. Jechaliśmy asfaltową drogą między dwoma ścianami gęstego, mieszanego lasu. Oprócz naszego auta, żadne jeszcze nie zdążyło przemknąć się po drodze. Widziałam jednak i słyszałam, jak cały las ożywa na nowo. W tajemniczych cieniach pomiędzy drzewami przemykały prawie, że niezauważone leśne zwierzątka, a ja czułam na sobie ciężar czerwonych ślepi, wyglądających ciekawie zza zarośli. Zmrużyłam lekko oczy, które na chwilę zmieniły barwę na jaskrawo żółtą. W tym samym czasie bestia zniknęła, zostawiając za sobą jedynie przygłuszone wycie. Uśmiechnęłam się pod nosem, dalej z zainteresowaniem obserwując sytuacje za szybą samochodu.
- Bo nam całą zwierzynę wypłoszysz - wtrącił się w którymś momencie Gabryś, nie odrywając wzroku od drogi rozciągającej się przed nami.
- Przesadzasz... - mruknęłam pod nosem z lekką irytacją, rozsiadając się wygodniej na siedzeniu. - A tak w ogóle za ile będziemy na miejscu?
- Dotrzemy tam w nocy, więc lepiej, żebyś była wypoczęta.
- A co ja mam do tego?
- Jesteś wilkiem, przydasz się - tym zakończył swój monolog, wchodząc w zakręt.
- A ja po co jestem? Nie mógłbym siedzieć w domu? - wtrącił się zażenowany Lucjusz.
- Nie! Rozpieprzył byś mi chałupę! - warknęłam.
- Przesadzasz! Ja bym sobie tylko spokojnie siedział w domciu, a wy byście sobie jechali teraz tą asfaltową, piękną drogą... - uśmiechnął się pod nosem, stykając palce obu dłoni.
- Ty Lu też jesteś nam potrzebny - dodał Gabriel. Oboje spojrzeliśmy się na niego niezrozumiale po raz kolejny tego dnia, a on tylko uśmiechnął się tajemniczo pod nosem.
- Wszystkiego dowiecie się na miejscu...
Wzruszyliśmy ramionami, milknąc. Przez całą dalszą drogę żadne z nas nie odezwało się choćby słowem. Mogłam zgadnąć, że Lu również był ciekawy tak samo jak ja, gdzie wiezie nas Gabryś.
        Po jakimś czasie równy asfalt pod kołami został zastąpiony nierównym podłożem i twardymi kamieniami, które dało się wyczuć po każdym przejechanym metrze. Gabryś ulokował samochód gdzieś przy gęstwinie i wyłączył silnik, zaciągając hamulec ręczny. Lewą ręką sięgnął za siebie, szukając na oparciu siedzenia kurtki, a drugą wyjął kluczyki ze stacyjki. Jego złote oczy błysnęły jakimś dziwnym, niebezpiecznym blaskiem, a usta wykrzywiły się szatańskim uśmieszku.
- Jesteśmy na miejscu - rzekł, wychodząc z jeepa.
- Toż to przecież jakaś dupna puszcza poza jakimikolwiek oznakami cywilizacji! Zaraz wylecą indianie, albo neandertalczycy i przywitają nas godnym pożałowała "uga - uga" - żalił się Lucjusz, kopiąc Bogu winne krzaczki. Przewróciłam oczami, rozglądając się po okolicy. Jak na tą porę było tu zbyt cicho. Zazwyczaj zwierzyna drapieżna budzi się w nocy i chodzi mi tu o wilki. Może ich tu po prostu nie było? To by wyjaśniało, dlaczego teraz multum siedzi ich w lasach niedaleko miasteczka.
- Daj spokój - powiedział spokojnym głosem Gabriel i odrzucił kurtkę w bok, a następnie zwrócił się do mnie. - Nisa, są tu jakieś wilki?
Pokręciłam przecząco głową.
- Nie ma ani jednego. Bynajmniej na tę chwilę nic nie czuję. Chociaż, gdyby tu były, już dawno by nas przywitały. Możemy jedynie napotkać lisy... albo je zjeść... - uśmiechnęłam się podle.
- Ty się lecz... - burknął Lu i popukał się w skroń.
- Przykro mi, takie rzeczy są drogie. Może mam ci przypomnieć, kto wysysa krew z niewinnych ludzi?
- A kto zabija niewinnych ludzi?
- To nie to samo! - warknęłam. - Poza tym, ja w tym momencie oddalam się, aby spocząć - dodałam, uśmiechając się pod nosem i zmieniając w wilka, wskoczyłam na najbliższy głaz dość sporych rozmiarów. Chyba wiedziałam, o co Gabrysiowi chodziło...
        Posłałam złotookiemu porozumiewawcze spojrzenie, a ten skinął tylko głową i stanął na przeciwko Lu.
- Jako wampir musisz umieć walczyć, oraz bronić się - zaczął, gestykulując - a ja cię tej obrony i walki nauczę. Teraz. Właśnie tutaj.
- Chyba cię do reszty pojebało i Trynkiewicz przeleciał! Ja? Walczyć? Z tobą? Whyy?!
- Czyli mam zacząć, tak?
- Nie, czekaj!
Nim Lucyna zdążył cokolwiek dodać, Gabriel spiął mięśnie i przywalił mu z całej siły w brzuch. Czarnowłosy zgiął się w pół, upadając na kolana i odprawiając modły do pani ziemi. Złotooki zmrużył delikatnie oczy, spoglądając na Lucjusza z wyższością i poprawił kołnierz.
- Orientuj się, Lu.
- Kpisz sobie? - jęknął słabo, jednak po chwili nie myśląc więcej zerwał się z ziemi, chcąc zaatakować Gabrysia. Białowłosy jednak zwinnie unikał ataków Lucjusza, robiąc minimalne  odchyły w bok.
- Cienko Lu, cienko... - pokręcił głową, a ja ziewnęłam teatralnie, układając łeb na łapach.
        Gabriel westchnął ciężko, spoglądając na swoją koszulę, gdzie zauważył minimalną plamę. Skrzywił się nieco, skupiając na niej całą swoją uwagę. Inteligentny (tu już bez sarkazmu) Lu wykorzystał jednak okazję i nim złotooki zdążył się ogarnąć, został znokautowany solidnym kopniakiem w (auć...) czułe miejsce, a następnie pomiziany po buźce. Z wrażenia spadłam z kamienia, na którym siedziałam i wylądowałam w jakiś kłujących krzakach. Szybko jednak się z nich wygramoliłam, chcąc widzieć finał tego widowiska.
         Lucjusz odskoczył od Gabriela w obawie o swoje dalsze nie życie, a sam Gabryś opadł na ziemię, wpatrując się z lekkim zawisem w czarnowłosego. Twarz wyglądała... ten... Znaczy mogła by wyglądać lepiej w każdym bądź razie. Jego ubranie było gorzej poplamione i podarte niż wcześniej, a z czoła spływał krwawy wodospad.
- Jak.. ty... - wysapał nadal niedowierzając.
- Nie wiem, ale... - zawiesił się na chwilę. - Wreszcie ci dowaliłem! - wykrzyknął po chwili, a na jego paszczy pojawił się wielki uśmiech.
- Ja się wyprowadzam... - jęknęłam słabo, zaliczając facepalma.


~Nisia~

niedziela, 16 marca 2014

Chore żądze za pieniądze, czyli Szoł Mast Goł. Najlepiej już, teraz, zaraz..!

Too many pierdolony hours later…
 Nisa w całej swojej wilczej okazałości, dumnie z kopyta przemierzała przed siebie, od czasu do czasu szurając nosem po ziemi, a ja świńskim truchtem dreptałem za nią, cudem udając mi się jej nie zgubić w tym lesie. Ba..! Dżungli! Drzewa tu grube jak baobaby, wielkie jak sekwoje. Nie zdziwię się jak zaraz wyskoczy dwumetrowe bydle o ośmiu nóżkach i wesoło do nas pomacha.  Nic, tylko urządzić sobie seans egzorcyzmów! Zjeść dziewice, rozdziewiczyć kota czy zwołać zebranie grupy AA.
- Nie myśl tyle, bo się zmęczysz.- na dźwięk beznamiętnego głosu Nisy z wrażenia potknąłem się o własne buty i wyjebałem się na podściółkę leśną.- O ja pier…- westchnęła wymownie przykładając dłoń do twarzy. Stała już w swojej ludzkiej postaci, więc korzystając z daru mowy, atakowała moją biedną osobę.  - Czasami odnoszę wrażenie, że potkniesz się kiedyś i zabijesz o własnego trupa!- jebła wesołym rechotem małpy, patrząc na mnie z góry.
 Dzień dobry Piekło z tej strony…
-Jak to miło mieć wsparcie w kumplach… - stęknąłem ironicznie, chwiejnie dźwigając się na nogi.
- Na mnie zawsze możesz liczyć.- burknęła.- Mój jakże niezawodny węch, mówi mi, ze twoi elo kochankowie, czekają tuż za zakrętem.- ponagliła mnie ruchem dłoni i sprawnie powróciła do swojej wilczej postaci, chcąc dalej prowadzić tą defiladę, jednak nagle coś niezgrabnie poruszyło się w krzakach, przeklęło niecenzuralnie… i na ścieżkę, tuż przed nami, potykając się o własne nogi wyleciał jakiś rudy chłystek. Zmierzył nasze osoby podejrzliwym wzrokiem i złowrogo ryknął;
- Co tu się kurna wyrabia? Z wampirami się spoufalamy? Hee?- niepewnym wzrokiem, spojrzałem na brązowowłosą szukając w jej osobie jakiegoś wsparcia. Warknęła przeciągle, a na jej pysku wymalował się ohydny uśmieszek. Zmieniła się z powrotem w człowieka i szybkimi krokami zbliżyła się do mnie. Objęła mnie ramieniem, wbijać swoje pazury w moje ramię jakby chciała powiedzieć: „ Piśnij słówko, a sprawie, że przypomnisz sobie czasy spędzone na porodówce…”
- Rudzielcu… Gdzie ty widzisz tu wampira?- syknęła, uraczając dalej otoczeniem tym swoim „uroczym smilem”.- Ten o to drewniak, którego tu widzisz, to mój kumpel, a nie żaden paskudny przedstawiciel tej plugawej rasy!- machnęła artystycznie łapami, mocno akcentując wyraz „plugawej”. Gdyby nie fakt, że ma uścisk boa, to bym już się jakoś jej odgryzł. I nie byłoby to miłe.
- Zombiak? Cuchnie okropnie! Nie przyprowadzaj tego do lasu, bo cała zwierzynę wypłoszy!- zachrumkał bezczelnie zatykając swój nos. Myłem się, dopiero, co! Dobra, może nie dopiero, co, ale przecież w tydzień bez wody, nie spowoduje katastrowy biologicznej.
- To nadal ciepły. A cuchnie tak… Po drodze wpadł do szamba.-  przez część twarzową musiał mi przejść jakiś bolesny grymas, bo Nisa zachichota pod nosem.
- Współczuje.- chłopaczyna wzdrygnął się lekko.- Noo… ale jednak… Jestem Rudy! A ty?- oblicze rudzielca rozpromieniło się nagle szeroką podkówką i prędko wystawił w moją strone badyla, znaczy się rękę. Miałem już zamiar odpowiedzieć i odwzajemnić przyjacielski uścisk, jednak wszystko uniemożliwiła mi Nisa;
- To cudzoziemiec! Nie potrafi mówić po polsku!- z każdym słowem brązowowłosa, coraz mocniej zanurzała pazury w mojej skórze, chcąc mieć stu procentową pewność, że jej słowa dotrą do mnie jasno i przejrzyście.
- Buongiorno belleza!- palnąłem w jakimś zagranicznym bełkocie, nawet nie wiem, co.
- To, co tu robicie?
- Zwiedzamy.
- Las?
 Nisa warknęła cicho wymownie przykładając rekę do skroni.- Tak! Idiota ten to dziecko asfaltu i smogu! Kwiatka na oczy nie widziało!- dziewczynie puściły wszystkie zawory, zaworów bezpieczeństwa. Szarpnęła mnie gwałtownie, prowadząc jak najdalej z tego miejsca, pod nosem rzucała jakieś groźby i wulgarne wiązanki, że „Jej dzień zmarnowałem”. Rudy z wrażeniu pobladł i w popłochu uciekał przed jej glanami, gdy nagle całe zamieszanie zostało zakłócone przez głośne warknięcie. Wszyscy przystanęli jak na rozkaz, w popłochu szukając w krzakach źródła odgłosu, a ja stałem w błogosławionej ciszy, bojąc się nawet oddychać.
- Ho. Ho. Kogo my tu mamy?- nagle całe napięcie zawieszone nad twarzą Nisy, odeszło. Zmarszczyła brwi, złowrogo wpatrując się czarną sylwetkę wynurzającą się z mroku lasu. Mężczyzna średniego wzrostu, kilka centymetrów- tak na oko- mniejszy ode mnie, skrętnie otulony w szarą zmiętoloną bluzę. Czarne, długie i przetłuszczone kudły smętnie wystawały z kaptura i spływały po twarzy nieznajomego, wyostrzając tylko sińce pod oczami. Mimo ogólnego zmęczenia jego twarzy, oczy jasne, nieokreślonej barwy, błyszczały złowrogo, nadając właścicielowi tego pazura. I jeszcze ta postawa; wysoko uniesiony podbródek, wzrok wysoko ponad naszymi głowami, wyjaśniała, dlaczego Rudy wygląda jakby mu kij w dupe ktoś wsadził.
Pierwsze, co mi przyszło do głowy to, że czarnowłosy ten to jeden z wesołej i mocno pieprzniętej rodzinki Nisy. Wilkołaki, psia mać ich.
- Lyth! Dlaczego twoje ohydne jestestwo Alfy, zniżyło się do poziomu zwykłych kundli i zaszczyciło nas swoim zapchlonym tyłkiem? – z każdym słowem brązowowłosa coraz głośniej akcentowała jej „szacunek i miłość” do wilka.  
 Uśmiechnął się paskudnie i z nutką rozbawienia w głosie powiedział; - Stęskniłem się za tym twoim entuzjazmem, chęcią dominacji.- machnął artystycznie ręką.- I mimo wszystkiego się nie zmieniłaś. Nadal łamiesz nakazane normy. I tak oto spoufalasz się z tym plugawym ścierwem i na dodatek przyprowadziłaś go na nasz teren!- wskazał na mnie oskarżycielsko paluchem.
 Nisa wypuściła powietrze z ust, wzrokiem szukając siły gdzieś w chmurach.- Więc to, przez ciebie tak tu śmierdzi mokrym kundlem, myślałam, że kanalizacja poszła.
- T-ty!- Lyth warknął, tracąc cały swój „style”, wspiął się na długi skok i po chwili przed nami wylądował czarny basior. Rozwścieczony szarżując wprost na nas. Nisa w mgnieniu oka powróciła do wilczej postaci, wybiegając naprzeciw czarnemu i krzyżując kły i pazury z nim.
 Patrzyłem oniemiały na to szaleńcze tango czarnej plamy z białą, a echem odbijały się nieprzyjemne wizgi i warknięcia wilków.
 Miałem już wołać po jakiś popcorn i gratulować sobie najlepszego miejsca, gdy nagle coś z impetem powaliło mnie na trawę, a w ramieniu poczułem okropny ból. Na widok rudego pysku zatrzaśniętego się w moje mięśnie, aż się oplułem. Chwyciłem wilka za futro za uszami próbując go oderwać ode mnie, a gdy to nie poskutkowało po prostu waliłem nogą na oślep.
 Rudy odskoczył po chwili wydając cichy pisk, gdy najprawdopodobniej trafiłem w czuły punkt.
- Ha! A to za rozerwanie bluzy!- krzyknąłem zwycięsko, czego już za chwilę pożałowałem. Wilk napiął mięsnie i skoczył na mnie, zatapiając swoje pazury w moich plecach. Wydałem z siebie żałośny krzyk mordowanego i z powrotem pocałowałem glebę. Jakaś tona wbijała mnie w ściółkę i powoli rozrywała skórę. Pięknie! Właśnie tak zginiesz! A było chodzić na siłkę, było nie zwiewać z zajęć z w-fu? Było! A teraz koniec, nawet Latający Makaron cię nie uratuje.  
 Zamknąłem oczy, godząc się z losem i czekałem. Wpierw tonowe uczucie wtapiania się w glebę zniknęło, jednak wyczekiwany niebyt nie nadszedł. Piekący ból we wszystkich częściach ciała utrzymywał mnie w twierdzeniu, że nadal egzystuje, jak egzystowałem. Zniecierpliwiony otworzyłem oczy i wszystko mi opadło. Nisa szarpała się nie tylko z czarnym, ale także z burym.
 Właśnie wtedy coś ryknęło do moich trzewi, że jestem ciota, a nie wampir. To ty powinieneś ratować niewiasty( a później zabrać do swojego zamku i wypić posokę, ale o tym się zapomni i wymarzę), a nie one ciebie!
 Zdrowy rozsądek wziął urlop do odwołania, drżąc się ile sił w imaginowanych płucach; "- Na pohybel skurwysynom!” Chwiejnym krokiem podniosłem się z ziemi i pędem wbiegłem w środek walki. I nawet nie zauważyłem, kiedy trzymałem na rękach białego wilka.
- Spieprzamy!- krzyknąłem ochoczo dając nura w krzaki.


 ~ Wasz skruszony Lucjusz




 Oh my penne! 
 Od ostatniego wpisu minął dość długi okres czasu, co teoretycznie powinnam wynagrodzić wam w postaci super wpisu, a daje wam to okropieństwo. Nie ma dla mnie żadnego usprawiedliwienia, zawiodłam! Wybaczcie i tu obiecuje, że kolejny wpis będzie lepszy( bo będzie Nisy :D ). 


piątek, 31 stycznia 2014

~Johnny Wielbłąd i Indiana Wąs na tropie!~

Już w lepszym nastroju i humorze wracałam do domu. Szybkim krokiem przemierzałam skąpane w egipskich ciemnościach uliczki. Pierwsze latarnie, które zapłonęły, rzucały trochę przyjemnego światła i umilały nieco drogę przechodniowi. Mi to jakby to powiedzieć... Zwisało i powiewało. Obojętne było to, czy było ciemno, czy jasno. Takie moje wilcze "ja" i ot co nic nie poradzę. Szczerze powiedziawszy teraz najbardziej interesowała mnie reakcja Lu, gdy mnie zobaczy. Czy ten idiota mnie w ogóle pozna, czy wyrzuci z domu z pyskówką?
        Westchnęłam ciężko, odgarniając lecącą mi do oczu grzywkę. Sprawnie pokonałam trzy schodki, dzielące mnie od drzwi mieszkania. Po standardowym wyklęciu samej siebie za nierozgarnięcie, wreszcie udało mi się znaleźć klucze. Wetknęłam jeden z nich w zardzewiały już nieco zamek, po czym przekręciłam. Mechanizm puścił z cichym brzdękiem, wpuszczając mnie do ciepłego domciu.
- Lu, jestem - oznajmiłam swoją obecność, kładąc torbę na stoliku. - Lu! Zidiociały idioto, gdzie jesteś? Zjadło cię coś? Może to i lepiej.
- Aaa... Futrzak wró... Chryste panie! Kim jesteś i co zrobiłaś z Nisą?!
Po chwili do przedpokoju wparował czarnowłosy, a na mój widok wypuścił trzymaną do tej pory paczkę chipsów. Cofnął się o krok, szukając wzrokiem na mój gust czegoś do obrony. Tylko po gówno?
- Boli cię coś? - mruknęłam, unosząc lekko jedną brew. - No okej, w nie najlepszym stanie jesteś, ale żeby mnie nie poznawać?
- Nisa zawsze jak wchodziła do chaupy to mnie opieprzała!
- Ehh... Ty baranie znowu mi nabrudziłeś w kuchni tą czerwoną jebaną cieczą i ja muszę teraz sprzątać nie ty bo kurna ty mi się do domu wpakowałeś jeszcze cię ostatnio pobili jak ostatniego cwela bo się bronić nie umiesz kurde!
- Nisa? I... ej mnie wcale nie pobili, tylko w słup wlazłem!
- Jasne, jasne - uśmiechnęłam się podle, ukazując szereg białych kłów.
- A tak z ciekawości... Zajumałaś jakąś bułkę ze spożywczaka czy kozę araba, ze cie Alkaid'a poszukuje? Biedaczkaaa, fryz se aż musiała przemalować? 
- Nie, debilu! Uznałam, że jeszcze bardziej zatruję twe i tak już nędzne "nieżycie" i ukaram cię patrzeniem na mą zmienioną mordę. Podoba się? Nie? Oh, jaka szkooda...
-... Plujesz jadem, to jednak niestety ty...
- Nie podoba ci się coś? - warknęłam.
-  Nie skądże! Ja się po prostu martwie, ze kiedyś ten jad z języka skapnie i ci dziure w bucie wyżre..
- Ty i zamartwianie to dwie różne rzeczy, więc nie pierdziel mi tu od rzeczy.
- No dobra... Inaczej... Pomożesz mi, czy nie?! Proszę! PROSZĘ!
- Nie drzyj się! Głucha nie jestem i nie chcę być... - westchnęłam, przykładając wymownie dłoń do czoła. - Okej, pomogę ci. Ale ten raz. Jedyny raz.
- Powtarzasz się... Pomagasz mi po raz kolejny raz... - uśmiechnął się podle, dudniąc palcami o palce.
- Teraz to the end...
     
                                                                              ~•~


- Grzeczny piesek. Mogłem ci jeszcze założyć kaganiec dla bezpieczeństwa - Lu uśmiechnął się poczciwie, klepiąc mnie po łbie. Spojrzałam się na niego jakby uzmysławiając mu, że ta czynność będzie jego ostatnią, jaką wykona w jego "nieżyciu".
- Jaką ty masz mooordkęęęę... i uszyyy.... - kucnął przede mną i mówiąc słodkim, przesłodzonym głosem, zaczął szarpać za kończyny uszne. Hamowałam się. Z TRUDEM hamowałam się, żeby nie oderwać mu łba. Jak na razie wychodziło mi to całkiem, całkiem i sprawiałam wrażenie grzecznego, rasowego pieseła.
- Taaaaki słooodziaaak... Taaaki maaaały :3...
Kurna chyba zaraz cukrzycy dostanę...
- Taaaaki pieeezeeeg...
Skończ, albo ja z tobą skończę...
- Hm? Lu? Co ty robisz temu biednemu psu? - podniosłam lekko łeb, widząc zdziwioną minę Gabriela. Poprawił okulary opadające mu na nos i włożył sobie książki pod pachę.
- Nie! Nic... Za uszkiem tylko miziam... Smyru, smyru...
- Na pewno w porządku? - białowłosy uniósł wysoko obie brwi.
- Pewnie! Po prostu wybieramy się na spacerek. Dotlenić się trzeba. Piesek się musi wyszaleć, wyskakać.
- A skąd to masz? Z tego co wiem, Nisa nie trzymała w domu zwierząt. Oberwie ci się, jeśli sprowadzisz kudłacza do chaupy.
- Ekhem... Gabrysiu... To jest NISA - odparł rozradowany Lu, ledwo co powstrzymując śmiech. Okularnik zamrugał kilkakrotnie, robiąc prześmieszną minę. Szybko przenosił swój wzrok to na mnie, to na Lu. Jakby tego było mało, o mało co nie wypuścił trzymanych wcześniej książek.
- Ekhem... Znaczy ten. Wybaczcie moje niedopaczenie. Po prostu nie wiedziałem, że Nisa akurat tak wygląda jako futrzasty - uśmiechnął się poczciwie.
- No, to teraz właśnie wiesz.
- A co wy akurat robicie? - spytał białowłosy.
- My? Jako, że Nisa sama i dobrowolnie zgłosiła się pomóc mi w odnalezieniu sprawców to...
W tym momencie szarpnęłam się mocno, wyrywając Lu smycz i użarłam go w rękę. Chłopak odskoczył ode mnie jak oparzony, łapiąc się za zranioną kończynę. Gdybym mogła tylko mówić, to już bym mu wygarnęła, co ja sama o tym myślę.
- Mówiłem, żeby jej kaganiec założyć! - prychnął oskarżycielsko czarnowłosy, wskazując na mnie palcem. Westchnęłam ciężko, przewracając teatralnie ślepiami.
- Ty i ta twa nieporadność - mruknął zażenowany Gabriel - idźcie już lepiej gdzie macie iść, bo zaraz się do ciebie przyczepią czy pies jest szczepiony, czy był kiedykolwiek u weterynarza i takie bzdety... Poza tym... Lu ja nie wiem, czy od tego ugryzienia wścieklizny nie dostaniesz... - uśmiechnął się podle.
- Jasne, jasne... Piesku, idziemy - cmoknął w usta, szarpiąc mnie za smycz. Warknęłam cicho, jednak posłusznie poszłam za nim. W końcu jaki miałam wybór?
        Gdy znaleźliśmy się poza zasięgiem ludzkiego wzroku, a las otoczył nas ze wszystkich stron, zmieniłam się wreszcie w człowieka. Chyba po raz pierwszy się z tego cieszyłam. I cieszyłam się z tego, że twarz Lu będzie zdobiła piękna blizna po tym, jak oberwie ode mnie.
- Czekaj, czekaj! Nie bij! - zasłonił się rękami, odskakując metr dalej ode mnie. Wypuściłam głośno powietrze z płuc, zaciskając mu pięść prosto przed nosem.
- Musiałeś, prawda!? Co ja jakaś miśko-zabawka jestem?!
- Ekhem... Futerko masz, takie mięciutkie, milutkie... - uśmiechnął się głupkowato. Westchnęłam ciężko, przykładając wymownie rękę do twarzy.
- Masz szczęście, że jako wilk nie umiem mówić... Daj mi ten gnat, pistolet, broń... łatewa - wyciągnęłam dłoń w stronę Lu, na której posłusznie ułożył oczekiwany przeze przedmiot. Obejrzałam go dokładnie ze wszystkich stron, marszcząc w skupieniu czoło. Westchnęłam głęboko, po chwili oddając mu pistolet.
- Okej, wszystko wiem.
- Serio? - uniósł wysoko brwi w wyrazie zdziwienia.
- Pewnie... Trzeba iść tędy... - rzekłszy to, zmieniłam się z powrotem w wilka i nie czekając na Lu, podreptałam przed siebie z nosem przytkniętym do ziemi.


~Kudłacz Nisa~

Dziękuję zacnemu za użyczenie mi swej mądrości i pomoc w napisaniu tego wpisu xD tekst pisany na niebiesko, to jego zasługa ;D

sobota, 25 stycznia 2014

Etiopskie ziemniaki i rozmowy kulturalne przy ulicznym rynsztoku! Dzień Dobry z tej strony Mister Śmietników Roku Obecnego.

Uchachany jak ten młody bóg (czy jakoś tak) w sumie z byle powodu, dziarskim krokiem przemierzałem ulice miasta, które z racji dość późnej pory były puste jak sklepy za komuny.
 Aż chce się zanucić niecenzuralną piosenkę o pszczółce Mai, jednak jakoś sumienie podpowiada mi, że Wodecki na to nie zasługuje.  
 Nie myślcie sobie, że dopadła mnie melancholia dnia powszechnego czy Nisa wysłała mnie na zakupy( Buhaha…. Bym kasę gdzieś przepił, a nie po kiełbasę poleciał) tylko zęby zaczęły mnie swędzieć. Tak, kochane kolorowe misiaczki. Wampir wyszedł ze swej groty by zaspokoić swój głód, szkarłatną posoką należącą do jakieś niewiasty! No dobra o niewiastę raczej trudno w tych czasach, a pięciolatki pić nie będę. Wystarczy mi jakaś zwykłą osóbka z krwią na wydaniu. Nie jestem jakoś wymagający, nie będę przecież ludzi pakować w kompleksy!
 O! Na przykład ta o to samotna białogłowa, która machała zgrabnym tyłeczkiem, dopalając papierosa na końcu alejki. Blondynka, wysoka, nieźle zbudowana.
- To jest to co tygryski lubią najbardziej.- zachwyciłem się, oblizując kły, które aż piekły by dobrać się do jej tętnicy. Spokojnie moje drogie, tu trzeba sposobem!
 Poczekałem, aż kobieta osiągnęła odległość kontaktową i dopiero wtedy wyszedłem z cienia.
- Dobry wieczór.- ukłoniłem się grzecznie.- Czy pani nie zechce weprzeć biednych kropką krwi? Zarzekam się, że to w ogóle nie boli, a drugi człowiek będzie syty!
- Zjeżdżaj! Nie zamierzam być żadnym dawcą dla jakiś chorych! Szukaj sobie innych idiotów!- warknęła.
- No niech pani taka nie będzie. Tu nie chodzi o pani nie chęć do niesienia pomocy dla bliźniego. Tu chodzi o to, ze jestem cholernie głodny,a moje zęby wybrały panią.- stwierdziłem, że nie będę się cackać z tą żmiją i wszystko od razu wytłumaczę.
- Spadaj, zboczeńcu!
- Zaszła chyba pomyłka. Nie jestem zboczeńcem. Jestem wampirem. To znaczy, zamiast zabijać i gwałcić, wysysam krew. Wystarczy, że pani odchyli tera głowę w lewo, zamknie oczy i nie będzie krzyczeć...
- Dość, tych żartów, bo, bo..!
- Zostałem wychowany, że przy obiedzie się nie mlaska i nie żartuje...
- ...bo, bo zawołam mojego Miśka!
- Ehh..- westchnąłem mało filozoficznie, masując skronie.- Nie będę przecież dyskutować z zjedzeniem.
 Doskoczyłem jednym susem do kobiet, złapałem ją za dłoń, założyłem tak zwaną dźwignię i już w myślach wbijałem kły..... aż nagle coś syknęło i gaz pieprzowy poleciał wprost do moich oczu.
- Kuurrr! To boli!- jęknąłem, automatycznie próbując wytrzeć oczy. Cholerstwo sprawiło, że łzy przysłoniły mi widoczność, a ból prawie paraliżował.
 Za chwile znów jazgnołęm jak gwałcona dziewica, gdy kobieta ucapiła mnie za jaja, definitywnie chcąc je zmiażdżyć.- Puszczaj cholero!
- Ja ci dam wampiry!- usłyszałem piskliwy głos i dostałem w kopa w splot słoneczny. Złożyłem się w pół jak scyzoryk mając wrażenie, że zaraz wypluję żołądek, jelita i woreczek żółciowy, dziękując, że jestem już martwy bo to z pewnością by mnie ZABIŁO!
 Chciałem jakoś odreagować, ale nagle poczułem jak coś brutalnie ciągnie mnie do tyłu za kłaki. Coś odwróciło mnie do takiej pozycji, że miałem obraz w full HD na jakąś mordę parszywego byczka, który wkurwiony zipał i powoli mordował mnie samym wzrokiem.
- Co się do mojej kobiety dopierasz!
 OH SHIT!

 Wlekłem się przez klatkę schodową, dysząc jak lokomotywa, próbując wycharkać resztę tego paskudztwa z płuc. W myślach dzwoniło mi zdanie: "- Boli mnie głowa i łupie mnie dupa.".
No dobra Lu, nie popisałeś się swoją siłą, ani gracją, ani sprytem, a nawet twój dar do spieprzania ci nie pomógł. Jednak przecież nic się nie stało! Prześpisz się, zapomnisz, a jutro znowu wyruszysz w tany.
 Stanąłem przed drzwiami do domostwa. Nacisnąłem na klamkę i powoli otworzyłem drzwi. W mieszkaniu panował pomrok przez światło, które dobiegało z kuchni.
 O Jezuniu, który wierzgający w korycie spraw, że ta hybryda ludzko- wilcza już spała, a o świetle po prostu zapomniała! Byłem dzisiaj grzeczny!
- O Lu, jak miło, ze przytegotałęś się do domu, trzeba śmieci wy... O MATKO!
 Dlaczegoż! Dlaczegoż, żeś mnie opuścił!
 Do przedpokoju, wpadła Nisa, chcąc zwalić na mnie jakąś robotę, ale gdy tylko mnie zauważyła odleciała z piskiem w tył.
- CO CI SIĘ STAŁO!? WYGLĄDASZ NO, WYGLĄDASZ....
 No właśnie, że nie wyglądam, a przypominam coś, co przejechał traktor, a potem walec, krwawiąc sobie radośnie to-tu-to-tam. Ogólnie brakowało mi kępy włosów, miałem naderwane ucho, rozciętą wargę, która napuchła robiąc ze mnie seksi balerona. Na dodatek z braku laku, gdy postanowiłem się jako- tako bronić, oberwałem w łeb cegłówka, ciężką jak sto chujów, dlatego po mordzie spływa mi krwawa Niagara.
- Nie, no, no....- nie popisałem się elokwencją, szczerze trochę czułem się jak idiota. Nie przyznam się przecież mnie pobili!- W słup wszedłem...
- No, no namiętny był ten pocałunek!- warknęła, parskając jadem.- Mam czasem wrażenie, że niańczę jakieś nieporadne dziecko. Wystarczy, że na chwilę się odwrócę a tu bachor coś sobie zdążył zrobił...
- No przepraszam, ale marzenia się nie spełniają, a głupota nabyta pozostaje na zawsze.- wyjątkowo nie mam ochoty na jakiekolwiek zabawy w domowym przedszkolu. Zostałem pobity, znaczy wszedłem w słup, na oczy prawie nie widzę, morda mnie boli, jestem głodny, a ta się jeszcze bezczelnie ze mnie nabija!
- Ahh..- westchnęła ciężko.- I nie stój tak bo mi posadzkę zakrwawisz!- i złapała mnie za rękaw, powiodła do kuchni, sadzając mnie na stołku i zaczęła grzebać w szafkach.
- Co ty robisz?
- Szukam opatrunków. Nie wiem czy wampir może się wykrwawić, ale wole nie wiedzieć. A twój rozbity łeb wygląda jakby ci kulkę w niego prali...
 Chwila... Zapomniałem o czymś istotnym, o czym zapomnieć nie powonieniem!
- Zaraz wracam.- nagle poderwałem się z krzesła i popędziłem do mojego pokoju. Sięgnąłem pod łóżko i wyciągnąłem zawiniątko.
- Gdzie ty... Będziesz zlizywać tą krew, jak Boga kocham! I co ty tu mi przyniosłeś? Zeszłotygodniową prasę?- warknęła, szczerząc kły.
 Położyłem to na stole i rozwinąłem, ukazując...
- Co to do cholery jest? Skąd ty to..?
- Broń. Ta z, której do mnie strzelano.- uśmiechnąłem się szatańsko, ukazując kły, na widok niewyraźnego oblicza Nisy, która w obawie o swoje życie odsunęła się ode mnie.
- P- prawdziwa..?
- Nie, kurwa! Zostałem zabity za pomocą plastikowego gówna, strzelającego przylepkami z gumy! Oczywiście, że prawdziwa!
- Co masz zamiar z tym zrobić?
- No, bo pomyślałem, że wilki mają bardzo dobry węch i może byś tak po zapachu odnalazła tego co pozbawił mnie życia...- bąknąłem niepewnie.- No Nisa! Proszę!
- Chyba cię do reszty...!
 

~Lucjusz

  

poniedziałek, 13 stycznia 2014

~Klient nasz pan!~

Odetchnęłam ciężko, naciskając starą, zardzewiałą klamkę i popychając lekko drzwi obdarte już z brązowej farby. Weszłam pewnym krokiem do pomieszczenia, rozglądając się po zapleczu. Jak zawsze unosił się tutaj duszący dym papierów, pomieszany ze słodkimi, kwiatowymi perfumami. Można otępienia dostać...
        Na jednym krzesełku tuż przy wielkim, udekorowanym dookoła małymi lampeczkami lustrze, siedziała Rozalia. Dziewczyna była zajęta poprawą swojego i tak już zapewne doskonałego makijażu. Gdy jednak ujrzała mnie w lustrzanym odbiciu, uśmiechnęła się od ucha do ucha, odrywając od swojej czynności.
- Cześć, dziewczyny - przywitałam się unosząc rękę i lekko nią machając.
- Siemasz, Nisa - zawołała wesoło Roza, odwracając się w moją stronę.
- A gdzie reszta?
- Violcia siedzi tam - wskazała na kąt pomieszczenia, gdzie fioletowowłosa trzymająca na kolanach wielką teczkę, przeglądała rysunki. - A! I zapomniałam ci powiedzieć. Mira sprowadzi dzisiaj naszych zaginionych członków zespołu.
- Jakich członków zespołu? Czy ja o czymś powinnam wiedzieć, a jeszcze nie wiem?
- Heh, spokojnie. To "nasi" ukochani faceci, którzy wyemigrowali gdzieś za miasto na parę dni ♥ Teraz wracają i Mira obiecała, że odbierze ich samochodem.
- Aaa, czaję. Czyli oni grają na... czymś? - spytałam.
- Tak, grają. My zazwyczaj śpiewamy i tworzymy super świetny chórek.
- Okej, ogarniam. Mam nadzieję, że są w miarę normalni... Wystarczy mi, że z jednym popierdzielcem muszę wytrzymywać - przewróciłam oczami.
- Haha! No nie sądzę, żeby można ich było nazwać mianem normalnych. Z całej ich grupki najnormalniejszy jest Trevis. Ricko i Lucas to bliźniacy. Zawsze mają idiotyczne pomysły - westchnęła.
- Pocieszyłaś...
- Nisiu, widziałam ostatnio tego twojego współlokatora, jak gubił buty latając na mieście! <3 Szczerze powiedziawszy przypomina mi kogoś... - popukała się palcem w dolną wargę. - Czy to nie ten, którego zaciukali trzy miechy temu, hę?
Nagle poczułam jakby ktoś przywalił mi czymś ciężkim w łeb. Moje alter ego pobladło gorzej ode mnie i wyzionęło ducha, mdlejąc.
- Nisa, w porządku? Coś nagle zbladłaś.
- T-tak! Wszystko okej, po prostu trochę tu duszno...
- Okej... Mam nadzieję, że ci przejdzie. A wracając do tematu?
- Pewnie ci się przewidziało. Tyle podobnych ludzi do siebie chodzi po tej ziemi, że sama wiesz. Można źle skojarzyć często - uśmiechnęłam się nerwowo.
- Tak, pewnie mi się przewidziało - machnęła ręką. - Przecież on nie żyje! - zaśmiała się dźwięcznie, na co ja wydałam z siebie urywany chichot. Moje alter ego zostało przywrócone do życia i otarło krople potu z czoła, przewracając się na łóżko.
        Nagle drzwi zostały wywalone z nawiasów mocnym kopniakiem. Wytrzeszczyłam oczy, spoglądając w kierunku trzech postaci rozglądających się po pomieszczeniu. Po chwili tanecznym krokiem przed trzech chłopaków wypadła Mira, uśmiechająca się wesoło, jakby się czegoś naćpała.
- O to i są! O, cześć Nisiu. Poznaj proszę nasze cukieraski. Trevis, Ricko i Lucas.
Wszyscy spojrzeli się na mnie badawczo, po czym machnęli bezinteresownie ręką na przywitanie. Jak mogłam przewidzieć, Trevis był to chłopak o pół długich, blond włosach. Jedynie grzywka, która opadała mu na różnokolorowe oczy z których jedno było złote, a drugie niebieskie, była w jaśniejszym odcieniu, podchodzącym pod biały. Lucas i Ricko byli prawie tacy sami. Te same zielone, wesołe oczy, oraz rozmierzwione, kasztanowe włosy. Z małym szczegółem, że Ricko miał je nieco ciemniejsze.
- A to co za paskuda? - mruknął znudzony Trevis.
- A co to za transwestyta? - odgryzłam się, ciskając z oczu błyskawice. Heterochronik przez chwilę zawiesił na mnie swój zdziwiony wzrok, a następnie wybuchł gromkim śmiechem. Uniosłam wysoko brwi, nie bardzo wiedząc czy śmiejąc się z nim, czy po prostu milczeć.
- Spokojnie, albinosie, taki żart - rzekł, gdy nieco się uspokoił, a po chwili dodał: - Jestem Trevis. To są Ricko i Lucas.
- Nisa. Nie wiem, czy mi miło... - mruknęłam. Popatrzyli się po sobie, a następnie znowu zaczęli głośno śmiać.
- Sorry, u nas to norma - wtrącił Ricko z luzackim uśmiechem. - Nowy nabytek z ciebie?
- Taa... Ostatnio się tu przywlokłam - odparłam. W tym samym czasie moje alter ego dokładnie lustrowało trójkę psycholi, okrążając ich. Uśmiechnęłam się podle pod nosem, poprawiając grzywkę lecącą mi do oczu.
- Co cię tak cieszy? - spytali równocześnie Trevis i Ricko, patrząc się niezrozumiale po sobie, a następnie przenosząc swój wzrok na mnie.
- Nic, nic - zaprzeczyłam, chichotając pod nosem.
- Nisa, idziesz nam pomóc w kawiarence? - pisnęła wesoło Miracle, wychylając się zza framugi drzwi. Kiwnęłam tylko głową, wstając z miejsca i ulatniając się z zaplecza.
        Gdy wyłoniłam się z odmętów czeluści i egipskich ciemności, ogarnął mnie miły zapach parujących potraw, postawionych na stolikach. Na środku sali stała niewielka scena, na której ułożone były instrumenty. Zapewne przygotowane już do wieczornego występu, gdzie swój popis dadzą chłopaki. Cała kawiarenka utrzymana była w jasnych i ciepłych barwach, co w dzień przyciągało sporą liczbę klientów. Gdy jednak mrok schodził na niebo. to lokum zamieniało się w prawdziwe siedlisko demonów.
- Nisa, obsłużysz tamten stolik?
- Pewnie - kiwnęłam głową, łapiąc w garść mały notesik i ołówek.
- Chwilunia! Dziewczyny, patrzcie. Czy to nie ten gość, którego trzy miechy temu zaciukano? - odezwała się nagle Roza, pukając się palcem w dolną wargę. Moje westchnięcie przez chwilę mogło przypominać powarkiwanie, jednak w porę się uspokoiłam. Z wymuszonym uśmiechem podeszłam do dziewczyny i objęłam ją ramieniem.
- Dlatego właśnie ja idę ich obsłużyć, żebyś ty nie musiała narażać swoje życie na niebezpieczeństwo...
- Haha! Śmieszna jesteś! - zadrwiła, pukając mnie w czoło. Posłałam jej podły uśmieszek, po czym z gracją podeszłam do stolika numer sześć.
- Dzień dobry panu! Czy wie pan już może, jakie chcę złożyć zamówienie? - spytałam przesłodzonym głosem Gabriela, który siedząc przy stoliku wraz z Lu, przyglądał mi się uważnie.
- Em... - jasnowłosy zastanowił się przez chwilę, a jego wzrok co chwilę przeskakiwał to na mnie, to na Lucjusza. W końcu uśmiechnął się poczciwie i pokazał mi danie na karcie.
- Oczywiście. A pan? - zwróciłam się do zszokowanego nadal czarnowłosego.
- Ja... Frytki są?
- Ależ oczywiście! Zamówienie zostało złożone, proszę chwilkę poczekać - skinęłam delikatnie głową, po czym odchodząc nachyliłam się w stronę Lu i szepnęłam mu wprost do ucha głosem mrożącym krew w żyłach: - Witamy w piekle...
Brunet wzdrygnął się, powoli przenosząc na mnie swój wzrok. Na moją twarz ponownie wpłynął słodki uśmieszek. W podskokach znalazłam się ponownie przy barze, skąd obserwował mnie monitoring.
- Nisa, co ty knujesz? - zagadnęła po chwili Mira, wpatrując się we mnie niepewnie.
- Ja? Ależ nic! Chcę po prostu, aby nasi goście czuli się tutaj jak u siebie w domu. Czy to źle?
Wszystkie popatrzyły się po sobie, a na ich twarze wpłynęły jadowite uśmieszki. Żmije.
- A więc stolik numer sześć obsługujesz dzisiaj ty. Baw się dobrze! - Mira poklepała mnie po ramieniu i wraz z uchachaną sforą wygodnie usadowiły się na barze.
        Na stoliku przed moimi "klientami" ułożyłam zamówione przez nich potrawy. Uśmiechnęłam się słodko, nalewając do ich szklanek czerwonego napoju.
- Chcesz nas otruć? - burknął Lu. - Co to jest?
- To jest kompot, proszę pana - odparłam.
- Mmm... Świeży jest coś - mruknął zadowolony Gabriel, sącząc powoli szkarłatną substancję.
- Jego kompot wygląda trochę inaczej... Też taki chcę.
- Ależ to jest dokładnie to samo, po prostu taki chwyt marketingowy...
- Aaaa...
-... Chwyt z krwią, rzecz jasna... - dodałam wesoło. Lu zakrztusił się swoim piciem i o mało co nie wyjebał do tyłu wraz z krzesełkiem.
- Coś panu dolega? Źle się pan czuje? Może odetchnie pan świeżym powietrzem, to od razu panu przejdzie.
- Ja...Ja.. Już dziękuję... - wyjąkał, po czym lustrując ostatni raz pomieszczenie, szybkim krokiem wyszedł na zewnątrz. Gabriel dopił swój "kompot", po czym ułożył na stoliku jeden zielony banknot.
- Chyba zacznę wpadać tu z nim częściej. Pierwszy raz od 100 lat można się zabawić - zaśmiał się.
- Miłego dnia, proszę na siebie uważać - pomachałam na do widzenia, a sama wróciłam do pracy.

~Nisa~

niedziela, 12 stycznia 2014

Elokwencja i urok osobisty przygłupa z problemem czyli taktowne rozmowy i relacje (nie)towarzyskie. A to wszystko w mango- promocji!

 Słonko świeciło sobie wysoko na bezchmurnym niebie, pociotek Orkanu Ksawery robił mini burdel w okolicy miotając tą wszawicą znaną pod nazwą śnieg, we wszystkie strony sprawiając, że wyglądam jak bałwan, a nawet niczym Jack Frost z takiego filmu o pewnym bałwanie. W sumie prawie wszystko by się zgadzało. Zmarłem, wyglądam jak bałwan tylko…. GDZIE JESTEŚ MÓJ SYNU!
- Rwa mać…- zakląłem, gdy w pewnym momencie gdy cała hałastra wron okupująca bezlistne drzewa, zaczęła się niemiłosiernie wydzierać, zagłuszając przy tym moje jakże inteligentne i życiowe przemyślenia.- Zamknąć się, cholerne! Ja tu rozmyślam nad sensem mojego życia!- zbiłem w kulkę sporą ilość śniegu i następnie wykonałem zamaszysty rzut. Kulka poszybowała gdzieś między gałęzie, a stado czarnuchów wzbiło się jeszcze z okropniejszym skrzekiem, zasłaniając całe niebo.
 W tedy coś rażącego i błyszczącego zaatakowało moje oczy. Zdradziecki flesz pozbawił mnie orientacji w terenie, że aż z wrażenia zatańczyłem w powietrzu piruet i przypieprzyłem tyłkiem o glebę.
- Przepraszam! Nie chciałem pana wystraszyć!- tym, który postanowił mnie oślepić, okazał się jakiś młodociany rudy chłystek. Podbiegł do mnie wyciągając dłoń, by pomóc mi stać. Z szyj zwisał mu bezwiednie narzędzie tortur, które od razu przykuło mój wzrok. Nie był to zwykły aparat, których w naszych czasach pełno tylko taki wczesno powojenny. Wielki o zabójczym fleszu robiący czarno-białe zdjęcia, które „wypluwa” kilka minut po zrobieniu fotki.
- N-nie no… Spoko.- wybąkałem po chwili.- Można wiedzieć dlaczego, zajumałeś dziadkowi tą starą lustrzankę? Nie stać cię na zwykłą, czy co? Nawet na taką z tego Chińskiego na rogu?
- Nie! Po prostu stare aparaty mają to coś w sobie i robią niepowtarzalne zdjęcia. Zaraz się przekonasz!- aparat po chwili zawarczał i „wypluł”  kartonik. Chłopak pochwycił to w dwa palce i podstawił pod słońce, pokazując mi.- Dziwne…- mruknął.
 Rzeczywiście dziwne. Na zdjęciu było drzewo, były wrony, wszystko to co powinno być było, jednak nie było mnie. Tylko w miejscu gdzie teoretycznie powinienem stać, obraz jakby się rozmazał.
 No kutfa... Lu mordo nieokrzesana przypomnij sobie co mówiła Nisa o fotogeniczności wampirów. No właśnie! Nie mogą ich złapać aparaty ani kamery!
- No wiesz.- zacząłem.- Może się uchyliłem akurat gdy robiłeś zdjęcie?
- Nie, raczej nie..- chłopak jeszcze coś tam gadał jednak ja byłem za bardzo zajęty spieprzaniem by cokolwiek wychwycić z tego bełkotu.
 Z siłą moich tenisówek, pędziłem, a raczej ślizgałem się w ulicznym labiryncie. Oł jee... Nie ma jak popylać w szmateksowych butach po śniegu, bo się jest biednym wieśniakiem bez rodziny i to na utrzymaniu kobiety. Wstydź się Lu! Wstydź! By tak...
 Jeb!
 Nagle coś miękkiego spadło na mnie, a książki, które osobnik niósł poleciały we wszystkie strony.
 Cofam. To miękkie ‘coś’ wcale nie jest już takie miękkie, gdyż kości owego czegoś niechybnie zmiażdżyło moje wnętrzności. .
- Jak łazisz?- warkną nieznajomy.- Chwila... Lucjusz?!
 To co postanowiło mnie zgnieść okazało się Gabrielem.
- Phe phraham.- wyplułem, a wraz z tym wątrobę i  śledzionę.- Phczy zhehciałaeś zdech ze mnhniee!?
- A tak. Wybacz.- chłopaczyna zrozumiał co zamierzałem wypluć i miłosiernie zszedł z mojego poturbowanego cielska.- Gdzie ci się tak śpieszy?
- Ahahape!- odskoczyłem z gleby, mrucząc coś pod nosem.- Jogging! Tak, jogging! Wiesz trza ciało ćwiczyć, utrzymać kondychę czy coś...- zaśmiałem się głupkowato, próbując wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji.
- Chyba ci to coś nie idzie, bo zipiesz jakby cie pedofil gonił.- zauważył złośliwie.
- Na jednego przed chwilą wpadłem..
- Mówiłeś coś!?
- Nie, nie skądże! Coś ci szemra pod sufitem.- a teraz pokaz uzębienia. Zaraz w niego zarobisz i posypią się perły na posadzkę.- Widzę, że lubisz czytać?- zerknąłem na porozrzucane książki, pomagając je zebrać do kupy.
- Jak się pracuje w bibliotece, to chyba przydało się, wiedzieć co komu wypożyczasz?- stwierdził.- Te książki, akurat zdążyłem przeczytać i teraz z powrotem zabieram je do biblioteki. Jeśli będziesz coś chciał zawsze mogę ci wypożyczyć. Wieczność to bardzo długi okres, a książki pomogą zając chodź odrobinę tego czasu.
- Na razie odpuszczę sobie czytanie książek.- uśmiechnąłem się słabo, podając zebrane książki Gabrielowi.- A teraz fantastykę mam na co dzień, komedia i dramat włącznie, nie wspominając już o kryminale.- automatycznie pomacałem palcami po skroni, głupkowato chichocząc.
- Trafne określenie.- odparł.- Czy zastanawiałeś się kto i dlaczego sprawił, że jesteś... "tym"?
- "Tym"? Nie... Znaczy jestem ciekawy dlaczego, tylko problem jest w tym, że nie mam bladego pojęcia od czego zacząć.
- Konia szukaj w stajni, psa w budzie, księdza w kościele, a broń...
- Co? Po kij mi koń czy ksiądz!? Psa już jednego mam.- zbulwersowałem się, ilustrując go wzrokiem. A mówią, że ja pieprze od rzeczy!
- Chodziło mi o to, że policja odnalazła broń z, której do ciebie strzelano!- warknął, poprawiając opadające okulary.- Może jak zdobędziesz ta broń to jakoś trafisz na mordercę!
 Dzyń! Dzyń! Lampeczka zamigotała mi wesoło, rozjaśniając mój umysł.- Genialne!- trysnąłem szczęściem, grubości cegiełki Owsiaka. – Dzięki!
- Lu…. Nie mów mi, że chcesz teraz tam iść?- białowłosy zatrzymał mnie w półkroku.- Naprawdę chcesz tam iść!- Gabriel zaliczył kolejny pseudozgon, gdy wesoło pokiwałem głową na tak. – I jak ty sobie to wyobrażasz? Wejdziesz tam, powiesz z tym twoim charakterystycznym głupkowatym uśmiechem- od mojego holiwodzkiego smila proszę się odwalić!- że przyszedłem po akta SWOJEGO zgonu?
- Nooo… tego… i tamtego…- cudem nie spaliłem rekordowej cegły, a elokwencja pokazała mi fucka. Gdzież moja sławna kwiecistość wymowy? Gdzież kulturalne „azaliż”, którego znaczenia nie znam, ale brzmi tak dystyngowanie?
- No właśnie. Tamtego.- Gabriel uniósł brew w geście lekkiego zdziwka.- To trzeba zrobić w nocy. Gdy na komisariacie nie będzie się kręciło multum ludzi.- stwierdził.- Spotkamy się koło pierwszej przy śmietnikach niedaleko komisariatu.
- Pomożesz mi?- omal nie kicnąłem z radości, szczerząc protezę jak rozumny inaczej. Jednak szczęśliwy.
- Tak. Szczerze mówiąc gdy tylko patrzę na te twoje nieporadność życiową od razu mam ochotę pomagać biednym kotkom i pieskom…


 Jak kazał, tak zrobiłem. Około pierwszej w nocy, cudem zwlokłem się z wyra( Nisa twierdzi, że wampiry nie muszą, aż tyle spać. Jednak ja wiem swoje i koniec) i według instrukcji Gabriela znalazłem się w umówionym miejscu, czekając teraz na niego i podziwiając moje zniszczone i całkowicie mokre buty. Pewnie jakbym jeszcze żył to moje palce nadawałyby się tylko do amputacji, a buty do kosza.
 O Jezu… Jaką by mi matka urządziła awanturę! I to nie z powodu mojego uszczerbku na zdrowiu tylko, że zniszczyłem buty! Ona tam się nigdy młodszym synem nie interesowała! Zawsze był Damianek! „Damianek to…” „ Damianek tamto…” Aż mi się nie dobrze robi na samo wspomnienie! Jeszcze pożałujecie! Nie liczcie na żadną forsę na wasz pogrzeb! Niech się cudowny „Damianek” wszystkim zajmie!
 Aż coś we mnie zagotowało i zaczęło kipieć. Nawet zęby z powrotem zaczęły mnie świerzbić.
 FU! Gdzie! Rodziny pić nie będziesz, bo się jeszcze debilizmem zarazisz!
-  Samotny wilk na pokaz? Niespełnione marzenia? Sflaczała maska skrywająca dziecko Douna? Przeżyty zawód? Czy może słoności sadystyczne i przekonanie o wyższości masła nad margaryną?-  usłyszałem beznamiętny głos.
Miażdżyca żył nadeszła za szybko, a cukier podskoczył mi do trzystu. Zakręciłem piruet i z pełną gracją wyjebałem się na śmietnik.
 O murek opierał się nonszalancko Gabriel, bawiąc się puklem podzwaniających kluczy.
– Matka ci nie mówiła, że trzeba chrząknąć żeby zaanonsować swoją obecność?! – Wyzipałem wściekle. Śmieci poprzyklejały mi się do płaszcza, włosy pewnie wyglądały tak, jakby pierdolnął w nie piorun, nie wspominając tego, że byłem mokry jakbym dopiero spod prysznica wyszedł.
- Nie drzyj się.- zarechotał złośliwie, rzucając mi kluczę. -Wejdziesz tylnymi drzwiami. Akta spraw trzymają w piwnicy. Na komisariacie są trzy…. Teraz już dwie osoby….
- Co zrobiłeś z tym trzecim?
- Eee… Nic mu nie będzie.- machnął ręką.- Główka tylko trochę go poboli…- odparł z takim przesłodzonym akcentem, ze chyba nabyłem się cukrzycy.- Idź już i uważaj na siebie. Jak cie złapą to po tobie nie będę sprzątać.
- Nie idziesz ze mną?
- Nie. Wiesz miło było i w ogóle ale włamanie na komisariat… Źle by to w papierach wyglądało.
- A wypicie funkcjonariusza na służbie…?- mruknąłem  i powlokłem się na tyły budynku.  
 Dzięki kluczom otworzyłem drzwi na tyłach i wemknąłem się do budynku. Znalazłem się gdzieś w jakimś ciemnym korytarzu, gdzie jedynym źródłem światła była fluorescencyjna tabliczka, która świeciła się podłym zielonym kolorem, nadając taki kripi efekt. Tylko czekać jak z pokoju obok wypełznie parada zombie...
 Popędziłem schodami na dół, otworzyłem kolejne drzwi i wpadłem do olbrzymiego pomieszczenia, w których ustawiono kilka szeregów szarych szafek z multum szuflad.
 Jestem na miejscu. To na pewno ale ta ilość! Przesiedzę tu wieczność i nic nie znajdę!
 Podszedłem to rzędu szafek, które zostały oznaczone jako "Aktualne" i wzrokiem natrafiłem ta datę przed trzech miesięcy. Bingo! Głupi to ma szczęście!
 Odsunąłem długą szufladę pełną teczek pośród, których natrafiłem na to co szukałem.
 W środku pełno papierów, pistolet staranie zapakowany w folię i moje zdjęcie, gdzie uroczo zabarwiłem trawkę na czerwono. Zaraz rzygnę...
- Ktoś tu jest?!- moje serce zatańczyło tango i na chwilę z powrotem zaczęło bić. W drzwiach z latarką stał jakiś chuderlak w stroju służbowym. Lekko się trząsł.
 Nie zastanawiając się schowałem się gdzieś w kącie.
- Hallo! Jest tam ktoś!
 Nie ma. Nikogo. WCALE! Zdawało ci się!
- Pokaż się! Bo...
Masz drewnianą giwerę i nie zawahasz się jej użyć?
 Chłopak ruszył w głąb pomieszczenia.
- Miałem wrażenie, ze ktoś tu jest...
 To się leczy. Długo i kosztownie.
 Khm. Bym coś powiedział, ale nie powiem, bo obawiam się, że mógłbym skończyć jako ektoplazma na suficie. A potem bym leniwie skapywał. Kap. Kap. Kap.
 Więc tylko litościwie, po woli, po cichutku wycofałem się z piwnicy.
 Gdy byłem już przy drzwiach do archiwum, mały szatanek podsunął mi podły pomysł. No, no chuju, jakiś ty niemiły! 
 Z buta przywaliłem w drzwi tak, że te zatrzasnęły się, zamykając biedaczka w środku.
 BYE, BYE SAYONARA!

~Lucjusz